» World of Warcraft TCG » Relacje » Krótka historia o Classicu

Krótka historia o Classicu

Krótka historia o Classicu
Podczas ostatniego weekendu w Pradze odbywały się Mistrzostwa Europy. Frekwencja zdecydowanie dopisała, pierwszego dnia do walki o tytuł stanęło aż 417 graczy, jednak do drugiego etapu rozgrywek mogło przejść tylko 96 z najlepszym wynikiem. Ci, którym nie poszczęściło się w samych mistrzostwach, mogli uczestniczyć w licznych pobocznych turniejach. Wybór był naprawdę ogromny, Darkmoon Faire rozgrywany w formacie Sealed, iPod Drafty, Spectral Safari rozgrywane Class Deckami, Hero Challenge w Core oraz iTournament w Classicu. Właśnie ostatni z wymienionych turniejów udało mi się wygrać.

Do samego Classica zacząłem przygotowywać się już na początku czerwca, przeglądając sporadycznie zwycięskie decklisty z ostatnich większych turniejów rozegranych w tym formacie. Oczywiście miałem już swoje przemyślenia co do klasy, którą wybiorę, jednak chciałem zobaczyć czym mogą grać moi potencjalni przeciwnicy. Ostatecznie zdecydowałem, że czerwony Warlock będzie najstabilniejszym deckiem, a oto spis talii którą złożyłem:

Hero: Pagatha Soulbinder

Ally:
4x Bloderick Langforth
4x Dreadsteed
4x Hesriana
4x Dethvir the Malignant
3x Bloodsoul

Ability:
3x Tuskarr Kite
4x Lesson of the Nether
4x The Promisses of Darkness
4x Fire and Brimstone
4x Shadowburn

Equipment:
4x Miniature Voodoo Mask
4x Signet of Manifested Paint

Quests and Locations:
4x Undercity
4x Dark Horizon
4x Torek's Assault
2x The Overseer's Shadow

Side Deck:
3x Sardok
2x Hur Shildsmasher
1x Tuskarr Kite
2x Bottled Void
2x Skumm Bag'go


Jak widać, deck nie należy do tych najszybszych, jednak nie jest to talia grająca kontrolnie, co oznacza, że możemy sklasyfikować ją jako midrange aggro. Nastawiłem się na niszczenie bądź unieszkodliwianie kart przeciwnika, które mogłyby utrudniać mi rozgrywkę, poprzez granie na 4 Lesson of the Nether, 4 Fire and Brimstone oraz 4 Miniatur Voodoo Mask.


Niebieski Shaman (2:0)

W pierwszej grze trafiłem na Słowaka grającego niebieskim Shamanem. Czułem się pewnie, ponieważ podczas składania talii uwzględniłem możliwość gry z tym deckiem. Od samego początku rozgrywka układała się po mojej myśli. Wygrałem rzut kośćmi oraz dobrałem bardzo dobre karty na początku gry. Mój przeciwnik nie nawiązał długiej walki i pokonałem go w piątej turze. Wprawdzie próbował bronić się za pomocą Voice of Reason, ja jednak tylko czekałem aż zagra jakąś kartę którą będę mógł wyłączyć za pomocą Miniature Voodoo Mask.
W drugiej grze było trochę trudniej. Mój przeciwnik zatrzymywał moje ataki za pomocą takich kart jak Squall Totem, Blackout Truncheon czy Eye of the Storm. Główną bronią tego Shamana był czar Feral Spirit, jednak dla mojego Warlocka zdjęcie dwóch stworków nie było większym problemem. Jednego usunąłem Hesrianą, a drugiego zabiłem Shadownburnem - widząc to, przeciwnik poddał się.

Pierwsze koty za płoty, 1:0


Czerwony Szaman (2:1)

Drugą partię przyszło mi rozegrać z Marcinem Filipowiczem znanym jako Gnimsh. Grał on najpopularniejszym deckiem na całym turnieju, a mianowicie rushowym "pająkiem", polegającym na wyrzucaniu do grobu kart, które aktywują pewne efekty, gdy wyladują w graveyardzie. Jego bohaterem był Sepirion the Poised. Tak jak w pierwszej rundzie czułem się dość pewnie, wygrałem rzutu kośćmi i byłem naprawdę dobrej myśli. Po dobraniu startowej ręki byłem zmuszony wykonać mulligan i liczyć, że może po wymianie kart podejdzie mi lepiej. Niestety tak się nie stało. Nawet po mulliganie nie dobrałem żadnej przydatnej karty, której mógłbym użyć podczas tej gry. Nie będę się rozpisywał, po prostu przegrałem z kretesem.

Trochę mnie to podłamało, ponieważ zostało nam niewiele ponad 20 minut i wiedziałem, że nawet jeżeli wygram drugą grę, to potem czeka mnie walka w terminacji, a jeżeli do tego dojdzie, to ciężko będzie mi zwyciężyć. Moja talia nie była tak szybka jak wersja shamanowa. Przed drugą grą dokonałem szybkich zmian w moim decku. Wiedziałem, że w side decku mam 3 Sardoki, które dają mi dużą przewagę w walce z Shamanem.

Po wzmocnieniu się o nowe karty zaczęliśmy drugą grę. Teoretycznie miałem przewagę, bo zaczynałem, ale poprzednią grę Gnimsh wygrał pomimo mojego rozpoczęcia. Tym razem jednak dobrałem wszystkie karty, jakie były mi potrzebne do zatrzymania naporu. Kluczowe karty to Undercity, Deathvir i Lesson of the Nether, jednak najbardziej pomogło mi dołożenie Sardoków, dzięki którym mogłem zatrzymać ataki z Edge of Oblivion. Tym razem moja obrona okazała się skuteczna. Zwycięstwo miało się rozstrzygnąć w trzeciej grze.

Marcin zaczynał trzecią partię, co dawało mu przewagę. Widząc Sardoka, Undercity, Blodericka oraz 2 Shadowburny na mojej początkowym rozdaniu stwierdziłem, że mam szansę na wygraną. W trzeciej turze zaczęła się terminacja. Sytuacja na stole była wyrównana, jednak ostatecznie wygrałem dzięki Shadowburnowi, który zadał kluczowe dla zwycięstwa obrażenia.
Ciężko wypracowane zwycięstwo, jak na razie 2:0


Czerwony Szaman 1:2

Poprzednia gra udowodniła mi, że brak Sardoków w głównym decku jest poważnym błędem, który szczególnie odczuwa się grając z Shamanem. Niestety, następna runda utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Czekała mnie walka z kolejnym Sepirionem the Poised. Mój przeciwnik wygrał rzut kośćmi. Pierwszą grę niestety przegrałem nie nawiązując jakiejkolwiek walki. Dobrałem 4 Miniature Voodoo Mask, które nic nie dają z tym deckiem.

Tak jak podczas poprzedniej rozgrywki, po wyrzuceniu wspomnianych Masek i włożeniu zamiast nich Sardoków, poszło mi zdecydowanie lepiej. Drugą grę wygrałem za pomocą wspomnianego peta i Deathvira, zapewniającego mu obronę.

Trzecią partię zaczął mój przeciwnik i to mnie zgubiło. Gra była wyrównana, jednak szaman był właśnie o tą jedną turę szybszy ode mnie.

2:1, ale gram dalej


Czerwony Mag 2:0

W czwartej rundzie mogłem zagrać trochę spokojniejszą grę. Trafiłem na Amerykanina grającego deckiem opierającym się na kombie PX 238 Winter Wondervolt + [/wow]Crabbyfin[/wow] (po zagraniu "świątecznej maszynki" wybieramy klasę wszystkich stworków jako Murlocki, co powoduje, że kraby wchodzące z Crabbyfina są Murlockami i generują się tak w nieskończoność). Podczas składania talii brałem pod uwagę możliwość gry z tym deckiem, więc byłem dobrze przygotowany. 4 Miniature Voodoo Mask oraz 4 Fire and Brimstone były bardzo pomocne w tej partii. Dużą przewagę dawał mi też flip mojego herosa, dzięki któremu mogłem trzymać przeciwnika przez kilka tur w "w szachu", dopóki nie dobierze Rituals of Power. Natomiast 4 The Promisses of Darkness oraz 4 Shadowburny umożliwiały mi zabicie Crabbyfina w odpowiedzi na wprowadzenie tokena, co automatycznie psuje całe kombo.

Rozpoczynając grę byłem dobrej myśli. Wygrałem rzut kośćmi dzięki czemu zaczynałem, co dawało mi jeszcze większą przewagę. Bardzo ważną kartą podczas tej gry okazał się Singet of Manifested Pain, dzięki któremu mogłem wstawiać stworki nie tracąc kart z ręki. Gra układała się bardzo dobrze. W siódmej turze w polu miałem Maskę (którą unieszkodliwiłem PX 238 Winter Wondervolt), Deathvira, Dreadsteeda oraz kilka tokenów z wspomnianego sygnetu. Wprawdzie przeciwnik bronił się zagrywając Invisibility oraz Disappear, jednak ostatecznie zginął od dwóch Shadowburnów.

W następnej grze mojemu przeciwnikowi ewidentnie nic nie podeszło, dosłownie robiłem co chciałem, czego skutkiem było to, że przegrał w piątej turze.

3:1, może jeszcze coś z tego będzie?


Czerwony Warlock 2:1

Kolejny mecz przyszło mi rozegrać z hordowym warlockiem – Souldrinker Bogmara, jednak różnił się on znacznie od mojego decku. Była to talia typowo rushowa, o wiele szybsza od Shamana i chyba najszybsza na całym turnieju. Teoretycznie szanse były równe, dużą rolę odgrywał rzut kośćmi, który niestety przegrałem. Co gorsza, nawet po mulliganie moja ręka była tragiczna. Mój przeciwnik zaczął i zdecydowanie nie mógł narzekać na podejście kart. W pierwszej turze zagrał mi Bloodsoula, Lesson of the Nether (wyrzucając mi z ręki jedynego stworka na pierwszą turę), wykonał flip herosa i wrzucił za darmo Twilight Vanquisher Knolan. Już wtedy wiedziałem, że gra jest przegrana i rzeczywiście mój bohater zginął w trzeciej turze.

Po dołożeniu Bottled Void i Sardoków zamiast Miniature Voodoo Mask przystąpiliśmy do drugiej gry. Zaczynałem, co dawało mi przewagę, najważniejsze jednak było to, aby dobrać Dreadsteeda i Undercity. Jednak karty, które mi podeszły przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Bloderick Langforth, Deadsteed, Hestriana, Deathvir the Malignant, Undercity, Torek's Assult i The Promisses of Darkness – lepiej dobrać po prostu nie mogłem. Byłem przekonany o swojej wygranej i rzeczywiście zwyciężyłem w szóstej turze.

Niestety, trzecią partię zaczynał przeciwnik, w związku z tym nie dawałem sobie za dużych szans na wygraną. Tym razem nie dobrałem tak oszałamiających kart jak ostatnio, jednak były one na tyle dobre, że miałem szansę na wygraną. Gdy mój przeciwnik powiedział, że musi zrobić mulligana, miałem nadzieję, że nic nie dobierze i na szczęście tak się stało. W pierwszej turze podłożył zasób, zagrał Bloodsoula i powiedział "You can go". Byłem w szoku. Nie zagrał dodatkowo ani Lesson of the Nether ani Twilight Vanquisher Knolan? Bardzo ucieszył mnie ten fakt, ponieważ już widziałem, że moje szanse na wygraną właśnie wzrosły. Nie wdając się w zbędne szczegóły, w pierwszej turze zagrałem Blodericka, w drugiej Dreadsteeda, w trzeciej Hesrianę, w czwartej Deathvira razem z Lesson of the Nether. Miałem idealny curve. Po tej serii zagrań przeciwnik się poddał.

4:1, mam jeszcze szansę na top 4


Niebieski Szaman (2:0)

Nieoczekiwanie swój szósty mecz rozegrałem na pierwszym stole, grając z VIP'em, zwycięzcą jednego z Realm Championshipów, mającym jako jedyny wynik 5:0. Byłem trochę zdenerwowany i spodziewałem się zaciętej walki, jednak muszę przyznać, że był to najłatwiejszy pojedynek w całym turnieju.

Wygrałem rzut kośćmi, a początkowa ręka wyglądała na tyle dobrze, żeby ją zostawić. Gra toczyła się dla mnie dobrze, aż za dobrze, co mnie trochę niepokoiło. Mój przeciwnik czytał wszystkie moje karty, co wydało mi się trochę dziwne. Od piątej tury cały czas trzymałem wolną manę na wykonanie flipa, co okazało się niepotrzebne, bo wprawdzie przeciwnik zatrzymywał moje ataki takimi kartami jak Squall Totem, Blackout Truncheon czy Eye of the Stor,, ale w końcu udało mi się go pokonać dzięki armii tokenów i nieumarłych ally'ów.

Podczas pierwszej gry zauważyłem kilka poważniejszych błędów u mojego przeciwnika, przez co poczułem się pewniej. Nie używając side'a przystąpiłem do drugiej gry. Pomimo tego, że mój przeciwnik zaczął i tak od samego początku miałem przewagę. W pierwszej turze zagrałem Blodericka, w drugiej Signet, w trzeciej Dreadsteeda, a w czwartej Deathvira. To był kolejny idealny curve. Trochę kłopotu mogłoby wyrządzić mi Leggings of the Tireless Sentry, ale na szczęście w porę dobrałem Miniature Voodoo Mask. Mój przeciwnik był bezradny i podał mi rękę. Dopiero po grze powiedział mi że to jego pierwszy turniej w classicu, co trochę tłumaczyło niektóre jego zagrania.


Skończyłem z wynikiem 5:1. Byłem zadowolony, ponieważ wiedziałem, że po grze na pierwszym stole prawdopodobnie zajmę pierwsze miejsce i tak się stało. W nagrodę otrzymałem główną nagrodę tego classicowego turnieju, czyli iPada. Mimo niepowodzenia w walce o tytuł Mistrza Europy, nie wracałem do domu z pustymi rękoma.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.